pnącze kojarzące się z dionizosem

Hasło krzyżówkowe „fińskie miasto kojarzące się ze świętym mikołajem” w leksykonie krzyżówkowym. W naszym słowniku krzyżówkowym dla wyrażenia fińskie miasto kojarzące się ze świętym mikołajem znajduje się tylko 1 definicja do krzyżówki. Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne W naszym słowniku krzyżówkowym dla hasła „dziko rosnące pnącze z rodziny mydleńcowatych” znajdują się 2 definicje do krzyżówek. Jeżeli znasz inne definicje pasujące do hasła „dziko rosnące pnącze z rodziny mydleńcowatych” możesz dodać je za pomocą formularza znajdującego się w zakładce Dodaj nowy. Pamiętaj, aby Bułgarscy muzułmanie. Wieś Ribnowo. Ubiegłego lata z moim tatą (z którym razem realizujemy projekt „Bułgaria poza szlakiem”) postanowiliśmy wybrać się do jednej z najbardziej znanych wiosek bułgarskich muzułmanów – Ribnowo [Рибново] w górach Rodopy. Bułgarscy muzułmanie są tradycyjną społecznością, która za The book is dedicated to the Dionysian sides of Friedrich Nietzsche’s philosophy, at the same time attempting to examine his work through the prism of an explication grounded in the myth. Dionysus appears here both as a sign of the past, through Hasło do krzyżówki „tropik. pnącze lub krzew z rodziny toinowatych” w słowniku krzyżówkowym. W naszym słowniku szaradzisty dla wyrażenia tropik. pnącze lub krzew z rodziny toinowatych znajdują się łącznie 2 odpowiedzi do krzyżówki. Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową. nonton film game of thrones mother of dragons. Lista słów najlepiej pasujących do określenia "miasto kojarzące się z kolorowymi pasiakami":ŁOWICZORLEANELANATABORNEONKANAKORZECTARCZAKOZAJAWORSZEWCŁONOTANGOHOMONIMSROKANIEBODELTAMAREKATAKŁUNA nasturcja Ostatnio opublikowany, obszerny artykuł, poświęcony zarastającemu mój ogród bluszczowi, po prostu zmusił mnie do pokazania bardziej kolorowych pnączy, które przecież także u mnie rosną. Najstarsze są wiciokrzewy – Browna odmiana Dropmore Scarlet oraz pomorski odm. Graham Thomas. Rosną na wspólnej kracie na wschodniej ścianie domu. Od niedawna zaczęłam je przycinać (wcześniej się bałam, głupia...), co dobrze wpłynęło na ich pokrój i ładniej kwitną. Dropmore Scarlet denerwuje mnie co roku, bo jest atakowany przez mszyce, co oczywiście szkodzi kwitnieniu. A ja staram się nie pryskać... wiciokrzew Browna Dropmore Scarlet wiciokrzew pomorski Graham Thomas Od dawna mam też hortensje pnące (teraz chyba 4 sztuki), a niedawno pojawiła się przywarka (puszczona na sosnę). Bardzo dobrze sprawdzają się w ogrodzie i obficie kwitną. hortensja pnąca w Białym Ogrodzie Powojników, które bardzo mi się podobają, długo nie sadziłam u siebie, zdając sobie sprawę, że nie będą u mnie miały sprzyjających warunków (kwaśna, sucha gleba). Ponieważ jednak moja sympatia do nich wzrastała, postanowiłam rozsądku spowodowała, że kupuję tylko powojniki określane przez Szczepana Marczyńskiego jako łatwe i niewymagające, na szczęście Mistrz publikuje na swojej stronie taką listę, co dla mnie jest bezcenne. Tak więc mam sporo powojników botanicznych i viticella, a z wielkokwiatowych tylko te łatwe. Niektóre świetnie się odnalazły w moim ogrodzie, inne radzą sobie (tzn. kwitną, ale nie jest to ściana kwiatów, jak widuję na zdjęciach), z innymi jest gorzej. Zaczęłam od powojnika mandżurskiego, został puszczony na wielki płożący jałowiec – i okazało się, że radzi sobie doskonale! Co rok masa drobnych kwiateczków jest bardziej obfita. Jako jeden z nielicznych rośnie w pełnym słońcu. powojnik mandżurski (bylinowy) O Albina Plena i Summer Snow (czyli Paul Farges) wspominałam ostatnio. Radzą sobie jako tako, mają trudniejsze stanowiska. Clematis aromatica i posadzony z nim wielkokwiatowy Polish Spirit są młode, ale wiążę z nimi duże nadzieje, bo rosną przy tarasie. W tym roku byłam z nich zadowolona. powojnik Polish Spirit Na kracie od frontu pną się od 2014 r. clematis viticella Julia Correvon i wielkokwiatowy Niobe. Mają dużo słońca i dobrą ziemię, liczę, że staną się ozdoba tego miejsca latem. W tym roku wyglądały zupełnie dobrze. Julia miała kwiaty do ostatnich przymrozków i prawdą jest, że kwitnie cały sezon. kwiaty Julii Correvon powojnik viticella Julia Correvon Niobe ma niesamowity kolor, jaśniejący stopniowo i aksamitną fakturę. powojnik Niobe Pisałam o bluszczu, że jest uniwersalny ze względu na funkcje. To samo dotyczy innych powojniki np. wspinają się na stare, niskie i szerokie iglaki. powojnik Huldine na jałowcu Huldine ma perłowe kwiaty Pną się po kratach, ustawionych na rabatach lub na ścianie domu (powojniki, hortensje, wiciokrzewy). John Huxtable Toki Dwa powojniki John Huxtable puściłam na kalinę w Białym Ogrodzie, żeby po zakończeniu jej kwitnienia to miejsce wyglądało atrakcyjnie. Radzą sobie, ale mają trochę za mało światła. John Huxtable na kalinie Przywarka i 2 clematisy Hagley Hybrid wchodzą na sosny. Tę odmianę powojnika uważam za terminatora! kwiaty Hagley Hybrid w kolorze zgaszonego różu Cóż jeszcze mogę powiedzieć o moich powojnikach? Te określane w opisach jako znoszące każdą wystawę, w moim cieniu nie buchają kwiatami, tylko radzą sobie, jak ja to sumie mam teraz 20 sztuk, z tego jeden chyba padł w tym roku ( Lemon Dream), a Jan Paweł II nie kwitnie już kolejny sezon, więc pewnie wyleci z ogrodu. Najbardziej dorodne z wielkokwiatowych są Hagley Hybrid i Guernsey Cream, polecam! Kilka innych dobrze się zapowiada. Generalnie co do powojników, to będę jeszcze próbować. Większość wygląda nieźle, ale są młode, a podobno urody nabierają z czasem. Chociaż na spektakularne, książkowe kwitnienie nie liczę u siebie. Uwielbiam pnącza, na pewno będę dosadzała ich więcej w ogrodzie! A moim marzeniem jest powojnik Rooguchi o wytwornych, małych dzwoneczkach. Niestety, skasowałam niechcący (!!!) cały folder z letnimi zdjęciami – mam tylko jakieś zeszłoroczne, albo jesienne. Rozpacz w kratkę. Dlatego zdjęcia są trochę byle jakie. Na do widzenia - winobluszcz - o tej porze roku też kolorowy, który bujnie rośnie w każdych warunkach. winobluszcz pięciolistkowy na płocie i dachu szopy Dziś będzie o facetach. I o tym, czy im też potrzebne są wróżby, a jeśli tak, to jakie. O co pytają, kiedy nikt ich nie słyszy? Czego pragną, jakie mają obawy, strachy, o czym marzą? Tylko wróżki i terapeuci znają męskie dusze. Zdradzę dziś zatem trochę męskich sekretów. Nie czuję jednak, bym popełniała jakieś moralne wykroczenie. Wręcz przeciwnie! Uchylenie rąbka tajemnicy, może uświadomić zarówno innym mężczyznom, jak i przede wszystkim – kobietom, że panowie też potrzebują czułości, bliskości, ciepła. Także chcą – podobnie jak my – dziewczyny – być wysłuchani i zrozumiani. Jeszcze kilkanaście, a może nawet kilka lat temu, prawie każdy mężczyzna, który do mnie dzwonił lub z którym się spotykałam, żeby w bezpośredniej rozmowie, mógł wybrać karty, jakie miały dać mu podpowiedzi na życie, zawsze najpierw pytał: jak mi pójdzie w interesach? Czy dostanę tę robotę? Jak mi się ułoży w firmie? Czy wyjazd za granicę do pracy będzie korzystny w sensie materialnym? Zawsze brzmiało to mniej więcej tak: Pani Diono, mam kłopoty w firmie, może pani zobaczyć o co chodzi? Jasne! Kładłam karty i od razu rzucał mi się w oczy szatyn w średnim wieku, który coś mąci i przelewa do własnej kieszeni. Nie jedź, bo będziesz niewolnikiem – Czy współpracuje pan z mężczyzną w podobnym wieku, ale włosy ciemniejsze niż pan? – pytałam – Tak – usłyszałam – To mój księgowy. Bardzo zaufany człowiek. Czy pani sugeruje, że… – Karty mówią, że warto zweryfikować jego działania – weszłam mu w słowo – Proszę wziąć od niego wszystkie dokumenty i dokładnie je przejrzeć. Krótko mówiąc, powinien pan zarządzić audyt. Dwa tygodnie później dostaję telefon od tego samego mężczyzny. Mówi, że nie wie jak mi dziękować, bo w życiu nie wpadł by na to, że jest okradany przez człowieka, którego zna od liceum. – Tyle mi zawdzięcza! Płaciłem za jego kursy, kształcenie! A on mnie po prostu pod moim nosem bezczelnie okradał. To ohydne! No cóż, zdarza się i tak. Na przestrzeni ostatnich lat dzwonili do mnie mężczyźni, którzy mieli dylemat: wyjechać za granicę do pracy i zostawić rodzinę, czy zostać w ich małej miejscowości, być blisko dzieci i tyrać za grosze? To trudne pytanie, nie zawsze mogłam dać jasną odpowiedź. Ale dwa razy widziałam wyraźnie, że wyjazd może być nie tylko niekorzystny, ale i wręcz niebezpieczny, bo ocierał się o sprawy mafijne, jakąś grupę przestępczą. Nie wiem w końcu, jaką decyzję podjął jeden z tych dwóch mężczyzn, bo już się do mnie nie odezwał, ale ten, który nie zdecydował się na wyjazd, dużo później zadzwonił i podziękował. Powiedział, że jego znajomi z tej samej miejscowości, którzy pojechali na zbiór owoców, opowiadali, że przeżyli horror, a w końcu nie wypłacono im wszystkich pieniędzy, a na miejscu traktowano jak niewolników. Regularnie dzwonią do mnie mężczyźni, właściciele firm, którzy pytają jak i w co zainwestować, czy kogoś zwolnić, czy może poszerzyć działalność, coś rozbudować. Słuchają mnie niekoniecznie jako wróżki – raczej jako życiowego doradcy, który ma prawdopodobnie głębszy wgląd niż psycholog w swoim gabinecie. Jeden z nich nawet określił mnie jako „instruktorkę swojego życia”. Trochę się z tego pośmiałam, ale trochę go też „ustawiłam do pionu”, żeby się za bardzo nie uzależniał od moich rad. Każdy musi sam podejmować decyzje i brać za nie odpowiedzialność. Za jakiś czas mi za to podziękował. Jeden z takich biznesmenów, kiedyś usłyszał ode mnie, że musi uważać na podpisywanie umów z osobami z zagranicy. – Nie mam takich kontrahentów, ani nie zamierzam mieć – oznajmił z lekką wyższością – To jakieś bzdury. – Czytam to, co widzę w kartach – odparłam na to – A teraz przekaz jest bardzo wyraźny. Za jakiś czas się okazało, że moje wierne lenormandy i tym razem się nie pomyliły, bo facet skruszony zadzwonił, że sytuacja jaką przewidziałam, miała miejsce. – Zapomniałem, że mnie pani ostrzegała – mówił – Ni stąd ni zowąd, pojawił się nam na oku świetny biznes z ludźmi z Mołdawii. Dobre wina, rozumie pani? No pewnie, że rozumiałam! – Wyglądało na to, że sytuacja jest pod kontrolą – ciągnął dalej – ale mój prawnik czegoś nie dopatrzył. No i ponieśliśmy spore straty – zakończył zasępiony – Czy może pani jeszcze raz popatrzeć jak będzie wyglądała nasza najbliższa, finansowa przyszłość? Teraz już pani posłucham! Tylko, że ja wcale nie chcę, żeby mnie zawsze wszyscy słuchali, żeby „chodzili jak po sznurku”. Nie ma nic gorszego, jak uzależniać od siebie klientów! Moje sugestie są po to, żeby wzmóc czujność, coś dokładnie przeanalizować, spojrzeć na problem z innej strony. Jeśli chodzi o biznesy- mężczyźni radzą sobie całkiem nieźle. Ale… miłość… Tu zaczynają się schody. Kiedyś nie był to męski problem. Teraz na 10 telefonów od facetów cztery dotyczą kłopotów sercowych. Mężczyźni stali się bardziej wrażliwi. Padają pytania o to, czy ona mnie dostrzegła? Czy mam u niej szansę, czy mnie kocha? Czy to jest miłość czy tylko biznes? Jeden z moich klientów, Marcin, zadzwonił kiedyś i nie zapytał jak zwykle o nowe inwestycje, tylko o kobietę. – Pani Diono , chyba pokpiłem sprawę – zaczął zdenerwowany – Spotkałem kobietę, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Miałem do niej napisać. Powiedziałem, że się odezwę, ale w firmie niespodziewanie zaczął się sajgon. Przez dwa tygodnie niemal nie wychodziłem z biura, kilka nocy tam spędziłem. Myślałem o niej cały czas, ale uznałem, że odezwę się, jak się skończy to całe szaleństwo. Nie pomyślałem, żeby wysłać przepraszającego esemesa. Teraz dzwonię, ale ona nie odbiera telefonów. Czy mam u niej jeszcze jakąś szansę? Rozłożyłam karty i z układu wyczytałam, że kobieta poczuła się dotknięta jego milczeniem. Ale widać było także, że i on zrobił na niej wrażenie, że coś między nimi może się wydarzyć, nawet dłuższego i poważniejszego. – Jest szansa – orzekłam – Musi pan o nią zawalczyć. Ona na to czeka. – To wspaniale – meżczyzna odetchnął z ulgą – Zaraz wyślę jej bukiet przez pocztę kwiatową. Tylko najpierw zdobędę jej adres. Myślenie, czy ona mnie naprawdę kocha i czy mogę jej ufać, to wbrew pozorom wielki problem bogatych i dobrze ustawionych mężczyzn: nigdy nie mają pewności, że piękna blondynka, która patrzy na nich namiętnym wzrokiem, rzeczywiście widzi ich, czy może przede wszystkim, wielocyfrowe konto bankowe. Taka była na przykład historia Romana. Zadzwonił do mnie niemal w środku nocy. Już miałam się kłaść, ale on tak wymownie milczał i głośno ddychał, że poczułam, iż to nie jest prosta historia. – Niech pan pyta o co chce – zachęciłam go przyjaznym głosem, choć marzyłam tylko o tym, by położyć głowę na poduszce i zasnąć kamiennym snem – Czuję, że pomoc jest panu potrzebna właśnie teraz – A więc? – zachęciłam go po raz kolejny – proszę powiedzieć o co chodzi. Jeszcze przez kilkanaście sekund wymownie milczał. – No cóż – powiedział w końcu – Chodzi o miłość. Chciałbym wiedzieć, czy ona naprawdę mnie kocha, czy tylko udaje, bo lubi wygodnie żyć. Poznałem ją rok temu na targach – rozgadał się – Była asystentką jednego z kontrahentów. Piękna, naprawdę piękna kobieta. Takie zostają miss świata -zawiesił głos – Takie mogą sobie wybierać. Ona wybrała mnie. Było nam dobrze przez prawie rok, ale teraz zaczęło się psuć. Mam wątpliwości czy z jej strony to prawdziwe uczucie. Spojrzy pani w karty? – jego głos nieznacznie zadrżał, ale ja to usłyszałam – W Tarota lub jakieś inne? Potasowałam, rozłożyłam. Nie wyglądało to najlepiej. Nie mogłam mu jednak powiedzieć, że miłości, czystego uczucia – nie widzę. Oględnie zinterpretowałam układ. Facet inteligentny, domyślił się, że nie dojrzałam eksplozji uczuć. I wtedy wpadłam na pewien pomysł. – Jeśli chce pan mieć pewność, czy ona będzie pana kochała także bez pieniędzy, to niech pan uda bankructwo – zaproponowałam – Wiem, że to trochę skomplikowane, ale w ten sposób szybko się pan przekona co do prawdziwych uczuć pana pięknej blondynki. •Niech pani postawi karty jeszcze raz – poprosił – Może jednak kocha mnie do szaleństwa i takie próby nie są potrzebne? Westchnęłam i położyłam karty na dalszą przyszłość. I co zobaczyłam? Wielka, prawdziwa miłość, lojalność, dom, dziecko. Wyglądało na to, że kobieta która mu to wszystko da, jest od dawna w jego otoczeniu, tylko on jej nie zauważa. Być może nie kwalifikuje się do startu w wyborach miss. Powiedziałam mu to wszystko. Znów długo milczał. – Chyba już rozumiem – oznajmił w końcu – I za wszystko, bardzo dziękuję. Cieszę się, że moglam pomóc – lekko ziewnęłam, bo dochodziła druga i łóżko ciągnęło mnie jak magnes – Nawet nie wie pan, jak bardzo się cieszę. Zanim zasnęłam, pomyślała z ciekawością z jakim miłosnym dylematem zadzwoni do mnie jutro kolejny mężczyzna? Drodzy zebrani, To jest temat, w którym znajdziesz odpowiedź na wskazówkę Lecznicze ziele kojarzące się z sympatią dla gry Krzyżówki wyspy . Najpierw pojawił się Wyspa 8 Poziom 15 Hasło 4 i mogą być dostępne w ramach innych zagadek. Ta gra jest doskonała, jest bardzo dobrze zaprojektowana i kiedy ją sfinalizowaliśmy, dzielimy się wszystkimi odpowiedziami na temat tej gry. Więc o innych odpowiedziach z gry Krzyżówki wyspy, będą aktualne podczas gry. Odpowiedzi na wszystkie wskazówki będą dla Ciebie dostępne, a jeśli masz jakiś komentarz, chętnie go rozważę w przyszłych aktualizacjach. Odpowiedź to : MIĘTA Pamiętaj, że zawsze będę wspominał główny temat gry : Krzyżówki wyspy Odpowiedzi, link do aktualnego poziomu : Wyspa 8 Poziom 15 Hasło 4 Krzyżówki wyspy i link do następnej wskazówki Krzyżówki wyspy Naczynie, w którym podaje się piwo. oraz link do następnej wskazówki: możesz chcieć poznać treść pobliskich tematów, aby linki te poinformowały Cię o tym! Prosze podziel sie z nami swoja opinia. Zawsze są mile widziane. Czy zastanawiałeś się więc nad zostawieniem komentarza, poprawieniem błędu lub dodaniem dodatkowej wartości do tematu? Zamieniam się w słuch…. This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish. Cookie settingsACCEPT Czemu to służy? Wielokrotnie słyszałem – i to do dziecka – że zadaję za dużo pytań. Zazwyczaj komuś. Teraz jednak spróbuję sam sobie odpowiedzieć na pytanie o tak zwany akcjonizm. A konkretnie o zbitkę dwóch wyrazów: „ekologiczny akcjonizm”. Zacznijmy od „akcjonizmu”; nie będzie to jednak klasyczny wywód z analizą wiedeńskiego akcjonizmu czy innych nurtów. Mam bowiem przed oczami pewien obraz. Nie jest on zapisem mojego bezpośredniego doświadczenia. Do budynku wchodzi mężczyzna trzymający obskubanego koguta i krzyczy: „Oto jest człowiek Platona”! Wydarzenie to miało miejsce w Atenach w IV w. Platon, poszukując definicji człowieka, określił go jako „zwierzę dwunożne, nieopierzone”. Kiedy usłyszał o tym Diogenes z Synopy, przyszedł do Akademii z oskubanym kogutem. Prowokacyjny happening odniósł swój skutek. Akademia, chcąc naprawić definicję podaną przez swojego mistrza, dodała: „z płaskimi paznokciami”. Można by się pokusić aby za prekursora „akcjonizmu” uznać właśnie Diogenesa, przynajmniej w obrębie rozpoznawalnych postaci historycznych. Osobiście mam mieszane odczucia na temat tego filozofa mieszkającego w beczce – sam nie wiem na ile był filozofującym ekscentrykiem, na ile szaleńcem, który dobrze wstrzelił się ze swoim obłędem – by zaistnieć w historii filozofii. Z jednej strony mogą frapować i inspirować jego performance, jak chociażby ten kiedy przechadzał się w ciągu dnia po mieście z zapalona lampą, a zapytany „co robi” odpowiadał, że szuka człowieka; z drugiej strony może zniesmaczyć fakt, iż podobno onanizował się publicznie na rynku miasta, a także wypróżniał gdzie popadło. Przyjmijmy jednak, iż działania Diogenesa z Synopy były formą intelektualnej prowokacji – mającej pobudzić krytyczne myślenie. To absolutnie nie to samo, co działania wpisujące się w walkę na kulturowym froncie, mające za podłoże fanatyczną ideologię dążąca do przewrotu społecznego, a często zwykłą głupotę podszytą megalomanią. Jeżeli prowokacja zawiera w sobie na serio postawione pytanie: „czym jest prawda” lub „co to jest prawda”, to ma sens. Diogenesi są potrzebni na marginesie kultury, jako zdrowy przejaw kontestacji, podobnie jak każda władza potrzebuje konstruktywnej opozycji. Jeżeli jednak rzuca się „gównem” w ważne dla wspólnoty wartości, na podobnej zasadzie jak dzieci rzucają kamieniami w gniazdo os, to mamy prawo poddawać takie działania negacji, lub idąc za przykładem Diogenesa, wejść do przybytków „współczesnej sztuki”, dzierżąc w ręce worek z psimi odchodami i zawołać: „oto jest sztuka!” Raj utracony Człowiek jest intruzem na Ziemi. Nie jest ukoronowaniem dzieła stworzenia, ideą nadrzędną w naturze ale jej wrogiem i zagrożeniem. I o ile jakobini widzieli rozwiązanie w mordowaniu arystokracji, komuniści inteligencji i kleru, a niemieccy naziści Żydów i Słowian, o tyle „ekologiczni akcjoniści” – w duchu posthumanizmu – zdają się widzieć rozwiązanie w usunięciu człowieka z życia na ziemi w ogóle, jako podstawowego problemu – o ironio – życia na Ziemi. Nie przedstawiono oczywiście jeszcze żadnego sprecyzowanego „ostatecznego rozwiązania” tej kwestii, ale nie brakuje deklaracji światopoglądowych „wpływowych intelektualistów”, że Świat byłby lepszy bez człowieka, że człowiek to najgorsze zwierzę na ziemi itp. Tak też z grubsza brzmi mantra neo-ekologów… a może post- ekologów. Trudno oprzeć się też wrażeniu, że stoi za tym rodzaj skrajnie nihilistycznej, a zarazem płaskiej filozofii egzystencjalnej, będącej paliwem dla postawy życiowej, która to z kolei – w desperacji – szuka rozwiązań radykalnych; przyroda jawi się jako fetysz neopogańskiego kultu, obiekt niemal religijnej czci, natomiast ludzie, to nie zbiorowość jednostek, ale masy społeczne „zatruwające” Ziemię niczym robactwo. Najgorszym rodzajem tego insekta są jednostki wierzące w etos narodowy. W tej sprzecznej, pełnej dychotomii oraz zaprzeczeń, wizji człowieka i rzeczywistości, a ogólnie Świata, „ekologiczni akcjoniści” będą pochylali się nad każdym bezdomnym kotkiem czy pieskiem, lub przykuwali się łańcuchami do krzaka, a z drugiej strony bez wahania pójdą ręka w rękę z aktywistami postulującymi aborcję na żądanie, traktującymi zabicie człowieka w łonie matki jak zabieg higieniczny. Czym jest więc dla nich natura życia, czy w ogóle zadają sobie takie pytanie na poważnie? Skoro bowiem człowiek w łonie matki jest li wyłącznie zbitką komórek, a moralność wynika tylko z pewnej umowy społecznej (stadnej) a nie jest odbiciem „wiecznego prawa”, to walka w obronie praw zwierząt wydaje się jedynie intelektualną fanaberią. Negując ontologiczną naturę „dobra” i „zła”, sprowadzając wszystko do „materii”, niechybnie wkraczamy na grząski grunt relatywizmu. Jeżeli natomiast za punkt odniesienia przyjmiemy „świat przyrody”, gdzie jednostki silniejsze eliminują te słabsze, to chcąc nie chcąc zbliżamy się do ideologii nazistowskiej, której to wykładnią i podstawą była filozofia Volkizmu oparta na brutalnym darwinizmie. W takim ujęciu ujmowanie się za prawami zwierząt, „mniejszości” czy „wykluczonych” nie ma żadnego głębszego uzasadnienia. Wszystko bowiem w takim Świecie może być w z g l ę d n e ! Oczywistości A przecież, gdy nie ma podmiotu przeżywającego doświadczania, nie ma też tych doświadczeń. To, że żurawie przelatujące na tle zachodzącego słońca wydają się nam piękne, to nie znaczy, iż to przeżycie realnie istnieje poza nami. I w jakimś sensie „obiektywizm” w przeżywaniu świata jest jednym z podstawowych dylematów filozofii. „A zatem to, co bezpośrednio widzimy i czujemy, jest jedynie zjawiskiem, które uważamy za oznakę pewnej kryjącej się za nim rzeczywistości. Jeśli jednak rzeczywistość nie jest tym, co się jawi, to czy dysponujemy jakimikolwiek środkami, aby dowiedzieć się, czy w ogóle jakaś rzeczywistość istnieje? A jeśli tak, to czy możemy w jakiś sposób stwierdzić, jaka ona jest?”[1] Przyroda jawi nam się jako „piękna” czy „uwznioślająca”, przeżywamy ją często w sposób mistyczny, ale ona sama dla siebie jest ciągłą walką o przetrwanie, poligonem wojennym gdzie wszystko podlega bardzo brutalnym prawom. To właśnie (może tylko?) w świecie człowieka istnieje zachwyt nad pięknem, altruizm oraz miłość – która jako zasada przekracza ramy walki o zachowanie gatunku. Wobec tego istnienie zła jest kwestią podstawowego dylematu człowieczeństwa, który to wyraża się – jak i zawiera – w dualizmie doświadczenia egzystencjalnego. Zwierzęta nie wiedzą o istnieniu „drzewa poznania dobra i zła”, podobnie jak nie wiedzą, że dwie równoległe proste nigdy się nie przetną, a najmniejszą, niemierzalną częścią płaszczyzny jest punkt. Bądźmy poważni! Czy obrazy Iwana Szyszkina miały na celu edukację ekologiczną, czy „Dziejba Leśna” Leśmiana to poetycki manifest ekologiczny? A może Henry David Thoreau mieszkający w swojej chacie nad brzegiem jeziora Walden to pierwszy poważny eko-akcjonista? Odpowiadam: Bądźmy poważni! Kim są zatem ludzie z dredami, przykuwający się do drzew łańcuchami. Dlaczego za cel swoich działań obierają zazwyczaj bezpieczne cele, tak często zgodne z interesami lobby przemysłowego, aby nie pokusić się wręcz o tezę, że działają na zlecenie. Nie protestują przed gmachami wielkich, ponadnarodowych korporacji, realnie dewastujących przyrodę w Afryce czy Ameryce Południowej, nie przeszkadza im McDonald produkujący codziennie tysiące ton śmieci – jednorazowych opakowań. Na celowniku kolorowej eko-ferajny znaleźć się może natomiast polski rolnik, budowa drogi w Polsce – zagrażająca siedlisku żabki bądź jaszczurki, palenie zniczy w czasie Święta Zmarłych, ewentualnie konieczna wycinka drzew. I tu znowu mam przed oczami pewien obraz: Kazanie do ptaków autorstwa Giotta di Bondone, przedstawiające św. Franciszka w rozmowie z ptakami. Co różni te dwie postawy: współczesnych „ekologów” i średniowiecznego świętego? Pierwsza to „zadyma”, odwoływanie się do emocji, często nienawiść do innego poglądu, traktowanie ogółu społeczeństwa jak zacofanego motłochu, całkowity brak zrozumienia złożoności problemów współczesnego świata. Sytuacja gdzie można się lansować jako jednostka bardziej świadoma od innych, choć często jest się tylko pożytecznym idiotą na froncie ideologicznej i gospodarczej wojny. Druga postawa jest pełna pokory i miłości, to dogłębna świadomość natury rzeczy, duchowe przebudzenie – epifania, doświadczenie jedności w Prawdzie każdego bytu. I tu znowu rodzi się pytanie, na ile sztuka jest odbiciem swoich czasów. Jak to jest możliwe, że w czasach „mroków średniowiecza” powstawały takie arcydzieła jak chociażby obrazy Giotta, a wiek „rozumu”, „demokracji”, „ekologii” i „tolerancji” wprowadził na salony sztuki zwykłą kloakę – przemoc, drwinę i autoagresję. „Terminofilia” Czy tak zwany akcjonizm to nurt współczesnej sztuki, czy raczej aktywizm społeczny? W świecie odartym z Tajemnicy wszystko podlega wyjaśnieniom i etykietyzacji. Człowiek traci zdolność spontanicznych reakcji oraz naturalnych, ludzkich odruchów. Matkom nie wystarcza miłość i intuicja, a coraz więcej ludzi zamiast odwołać się do zwykłej empatii, wertuje kolejne podręczniki coachingu. W takiej rzeczywistości trzeba wydawać pieniądze na akcje uświadamiające społeczeństwo, aby nie bać się mówić niewidomym „do zobaczenia”. To wyśmienity czas dla intelektualnych grafomanów. Każdy znajdzie tu miejsce dla siebie aby być „kimś”, jednocześnie nie będąc nikim konkretnym. Ot, chociażby „akcjonistą”. Metoda działania jest dość prosta, wystarczy bowiem opracować (wymyśleć) jakiś rodzaj afirmacji, aby zwykłą i banalną czynność wynieść do rangi „sztuki”… a przynajmniej zorganizować na jej temat szkolenie czy warsztaty. W społeczeństwie wysoce konsumpcyjnym, gdzie na skutek zmian ekonomicznych oraz transformacji struktury gospodarczej jak też społecznej zanikło wiele zawodów i zajęć, „uprawianie sztuki” stało się wyjątkowo atrakcyjnym poletkiem dla zwykłych hochsztaplerów i ignorantów. W zbyt wielu aspektach granica pomiędzy propagandą ideologiczną, pseudo socjologią, zabawą, pop-psychologią, post-filozofią a „sztuką” właściwie się zatarła. A sami zainteresowani obejmują rzeczywistość, w której to żyją w stopniu niewiele większym od pięcioletniego dziecka. Z tą może tylko różnicą, że dziecko nie reaguje agresją, gdy próbuje się mu tłumaczyć związki przyczynowo skutkowe… Malik wraca na drzewo (stamtąd podobno przybył człowiek) Jeśli by szukać działań w przestrzeni w publicznej o podobnej randze czy też wartości intelektualnej, to działaniom Cecylii Malik najbliższe będę szkolne „happeningi”, polegające na topieniu Marzanny. Natomiast w sensie wartości społecznej, to działania „artystki” z Krakowa są – delikatnie ujmując-dalece przereklamowane. Na terenie całego kraju – zwanego Polską, ludzie walczą o ochronę zielonej przestrzeni – chroniąc ją prze zakusami chciwych deweloperów, a praktycznie w każdym większym czy mniejszym mieście młodzież szkolna bierze udział w akcjach sprzątania lasów, otoczenia rzek, jezior czy po prostu zielonych terenów. Jedyna różnica polega może na tym, że starsze panie, miłośnicy przyrody, harcerze czy społecznicy wolni są od zakusów megalomani oraz narcyzmu – aby swoje działania nazywać „sztuką”. Nie uważają się też za „edukatorów” czy „ekologów”. Nikt też nie wpada na pomysł aby włazić na drzewa, robić sobie zdjęcia i rościć prawo do uznania tego za sztukę. Są to zresztą działania tylko udające spontaniczność, a w gruncie rzeczy będące zwykłym pozerstwem – z jakimś bliżej nie określonymi ambicjami. Jedno jest pewne – produkt „Cecylia Malik” się sprzedaje. To się jednak (nie) sprawdza Egzaltowane wygłupy Malik znalazły oczywiście z czasem uznanie publicystów Gazety Wyborczej, podobnie jak facet biegający w rajtuzach w czasie procesji religijnej o szczególnym dla wierzących znaczeniu. Chodzi o osobę łódzkiego „performera” Pawła Hajncela, znanego także jako „Człowiek-Motyl”, który w Boże Ciało zakłócił procesję w Warszawie. W 2011 roku Hajncel dołączył do procesji Bożego Ciała przebrany za motyla. Hajnclem zajęła się wówczas prokuratura, ale sprawę ostatecznie umorzyła. Gazeta Wyborcza nie omieszkała na swoich łamach przeprowadzić z tym „niepokornym artystą-akcjonistą” obszernego wywiadu, czyniąc go tym samym męczennikiem na ołtarzu „wolności wypowiedzi artystycznej”. Nie ma się zresztą czemu dziwić, ponieważ „Komintern z Czerskiej” od zgoła trzydziestu lat pracuje nad podmianą elity intelektualnej w naszym kraju. A raczej wyhodowaniem takowej. Pożywką ma być właśnie taki „intelektualny miał” jak dziewczyna łażąca po drzewach czy facet w rajtuzach, ewentualnie zmanierowany dandys i kabotyn, rzucający w przestrzeń publiczną: „pie**ol się Polsko” ( nie wiem czy Polsko przez duże „P” jest zgodne z intencjami autora). Miejsce Dunikowskiego czy Wróblewskiego w polskiej sztuce mają zająć „intelektualiści” i „artyści” z nowego nadania, pokroju chociażby Moniki Drożyńskiej, specjalizującej się w haftowanych makatkach (sam takie wykonywałem w połowie lat 80. na zajęciach praktyczno-technicznych w szkole podstawowej), których to podstawową treścią intelektualną są motta w stylu: „wrażliwość księżniczki, wytrzymałość ku**y” lub „Poroniła czy zabiła”[2]. Zamiast pokazać zwykłych ludzi dbających o swoje otocznie, utrzymuje się stereotyp Polaka homofoba wywożącego śmieci do lasu w koszulce z „żołnierzami niezłomnymi”. Plebsem są „dresiarze”, „kibole”, katolicka tłuszcza, „Polska prowincjonalna”, „Polska B”. Zagrożeniem dla demokracji patrioci i konserwatyści. „Ekologiczni akcjoniści” to ten wąski, nadświadomy margines, Europejczycy, awangarda społeczna, super elita skupiona wokół środowisk czytających Gazetę Wyborczą czy Krytykę Polityczną. Po jednej stronie tej batalii o kształt kultury w Polsce są stypendia, apanaże, akademickie sympozja, wyróżnienia, „Paszporty Polityki”, nagrody Nike, a nawet „Noble”, po drugiej ma być ciemnota, zawiść, nacjonalizm oraz frustracja „nieudaczników” propagowana w ciasnych i dusznych pomieszczeniach. Dożyliśmy smutnych czasów, gdzie aby zostać zauważonym „intelektualistą” wystarczy być gejem, weganinem, feministką, mieć dredy lub złożyć publiczną deklarację o współudziale Polaków w Holokauście; aby robić karierę na artystycznych salonach należy przybić zużytą podpaskę do krzyża lub przypiąć się łańcuchem do żywopłotu – trzymając koniecznie kurczowo w ręce ekologiczną torbę w kolorach tęczy. Czekam zatem z nadzieją na nowego, autentycznego Diogenesa… [1]Bertrand Russell, Problemy filozofii, tłum. Wojciech Sady, Warszawa 1995, s. 4. [2] [dostęp online: 9 grudnia 2019 r.]

pnącze kojarzące się z dionizosem